Wydanie: PRESS 10/2011

Kaskader

Andrzej Poczobut wybrał dziennikarstwo, bo chciał się czuć wolny. I za tę wolność gotów jest siedzieć w więzieniu.

Na basenie w Grodnie Andrzej Poczobut przed wejściem do sauny prostuje się jak struna – pierś do przodu tak, by na siedzących w środku zrobić wrażenie swoją posturą. I bez tego budzi respekt: wysoki, waży ponad 100 kg. W progu sauny zawadiacko niemal krzyczy: „Zdorow, mużyki, kak dieła?” (Siema, chłopaki, jak leci?). Siedzący na ławce w saunie mężczyźni od razu robią Poczobutowi miejsce. Ten nonszalancko przechodzi kilka kroków i siada między nimi. – Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, co ja robię. Wydawało mi się, że wchodzę do nowej celi. A w więzieniu w takiej sytuacji musisz pokazać, że niczego się nie boisz, jesteś silny, pewny siebie, wyluzowany i ze wszystkiego zadowolony. Zdążyły się we mnie wykształcić takie odruchy więzienne – opowiada mi tę historię Andrzej Poczobut, korespondent „Gazety Wyborczej” na Białorusi. Jest początek sierpnia, siedzimy w knajpce na świeżym powietrzu przy ul. Sowieckiej w Grodnie. Raczymy się chłodnym kwasem chlebowym. Upłynął już ponad miesiąc od 5 lipca, kiedy Poczobut wyszedł z więzienia, w którym oskarżony o zniesławienie prezydenta Białorusi Aleksandra Łukaszenki czekał 91 dni na proces. Zbrodnia, którą miał popełnić, to pisanie w „Gazecie Wyborczej”, serwisie blogowym LiveJournal.com i serwisie Bielorusskij Partizan, że prezydent Białorusi to dyktator. Został za to skazany na trzy lata, z zawieszeniem na dwa. 

Andrzej Poczobut nie wygląda ani groźnie, ani na bohatera. Ubrany jest w koszulę z krótkim rękawem z wzorkami na piersiach, jasne spodnie i adidasy. Często głośno się śmieje, z lekką nadwagą sprawia wrażenie brata łaty. – W nim jest taka wschodnia miękkość, ciepło, co uzewnętrznia się w języku i zachowaniu – zauważył podczas rozmów z nim w Warszawie Jarosław Kurski, pierwszy zastępca redaktora naczelnego „GW”.

Ale w Poczobucie daje się też wyczuć stanowczość. Gdy mówię mu, że jeden z grodzieńskich Polaków skarżył mi się, że doprowadził do zwolnienia jego żony z jednej z wydawanych przez Związek Polaków na Białorusi gazet, twarz Poczobuta tężeje. Chwilę milczy i rzuca: – To nieprawda. 

Wyjmuje telefon i dzwoni do tego, kto postawił mu zarzut: – Co ty gadasz? Przecież sam wiesz, że ja ją właśnie broniłem. Wiesz co, jest mi przykro, strasznie przykro.

Potem przystawia mi telefon do ucha. Słyszę, jak mężczyzna, który wczoraj prosił mnie, żebym w jego imieniu pytał Poczobuta o zwolnioną żonę, tłumaczy mu, że zaszło nieporozumienie.

Mariusz Kowalczyk

Aby przeczytać cały artykuł:

Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter

Press logo
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.